Janusz Kowalski chciał ścigać Donalda Tuska, ale w skład komisji weryfikacyjnej nie wejdzie. "Mam dużo do powiedzenia"

Wyjaśnieniem rosyjskich wpływów zajmie się 9-osobowa komisja. Na wyłonienie jej członków, zgodnie z ustawą nazywaną "lex Tusk" jest 14 dni. Z dnia na dzień zawęża się grono potencjalnych uczestników. Wiceminister rolnictwa w rozmowie z Maciejem Kluczką z TOK FM przyznaje, że widzi dla siebie inną rolę. - Jako świadek, mam dużo do powiedzenia - powiedział Janusz Kowalski.
Zobacz wideo

Janusz Kowalski – polityk Suwerennej Polski i wiceminister rolnictwa – jeszcze pół roku temu, w czasie sejmowej debaty przekonywał: "29 października 2010 roku architekci umowy gazowej z Putinem: Waldemar Pawlak i Donald Tusk otworzyli Putinowi drogę do zawładnięcia nad Polską". A o komisji do spraw badania wpływów rosyjskich mówił tak: "Na czele Platformy Obywatelskiej stoi najbardziej proputinowski polityk – Donald Tusk. Czy chcemy mu zakazać pełnienia funkcji publicznych przez 10 lat? Tak. Ja bym mu zakazał dożywotnio".

Było więc pewne, że poseł Janusz Kowalski, który (jak żartuje wielu) nie potrafi powiedzieć zdania bez wymienienia nazwiska Donalda Tuska, będzie chciał wejść w skład komisji weryfikacyjnej. Komisja będzie bowiem mogła wydawać 10-letni zakaz pełnienia funkcji, związanych z wydatkowaniem pieniędzy publicznych. Między innymi na tę kompetencję ustawa szybko została nazwana "lex Tusk". "To próba pozbycia się konkurentów politycznych przez sąd kapturowy" - tak mówią o niej politycy opozycji.

Kto zasiądzie w komisji?

Komisję w ostatni piątek powołał – głosami obozu władzy – Sejm. Już w poniedziałek prezydent Andrzej Duda poinformował, że ustawę podpisze. Zrobił to mimo wątpliwości i zastrzeżeń konstytucjonalistów, którzy podkreślają, że ustawa nie gwarantuje osobie, która stanęłaby przed komisją realnego prawa do sądu. Jednocześnie działanie komisji łamie zasadę mówiącą o tym, że pozbawianie prawa publicznych to wyłączna domena sądów, a nie ciał politycznych. Ustawa o komisji weryfikacyjnej – zdaniem prawników – łamie też zakaz działania prawa wstecz.

Zgodnie z ustawą w skład komisji ma wejść 9 członków w randze sekretarza stanu powoływanych i odwoływanych przez Sejm. przewodniczącego komisji wybiera Prezes Rady Ministrów spośród członków komisji. Jak wynika z ustawy, prawo zgłaszania marszałkowi Sejmu kandydatów na członków komisji w liczbie nie większej niż 9 przysługuje każdemu klubowi poselskiemu, w terminie wskazanym przez marszałka Sejmu. Ustawa jednak weszła w środę w życie. Od tego momentu kluby parlamentarne mają 14 dni na delegowanie do niej swoich członków.

To nie wszystko, co mamy dla Ciebie w TOK FM Premium. Spróbuj, posłuchaj i skorzystaj z oferty "taniej na zawsze". Wejdź tutaj, by znaleźć szczegóły >>

Opozycja zgodnie – od Konfederacji po Lewicę – zadeklarowała, że nie wyśle nikogo do tej komisji. Najprawdopodobniej więc będzie to ciało złożone wyłącznie z osób delegowanych tam przez obóz władzy.

Niespodziewanie jednak, także w samym obozie tzw. Zjednoczonej Prawicy niewielu jest chętnych do wejścia w jej skład. Wspomniany Janusz Kowalski – w rozmowie z reporterem TOK FM Maciejem Kluczką przypomniał, że "w 2021 roku zaproponowaliśmy przyjaciołom z PiS powołanie komisji śledczej ws. polityki energetycznej rządu PO-PSL. Niestety ten pomysł został odrzucony".

Ziobrzyści niezadowoleni z "lex Tusk"?

- Czy komisja śledcza byłaby w tej sprawie lepsza? - dopytywał Maciej Kluczka, przypominając, że komisja śledcza ma już swoje umocowanie w systemie prawnym RP, a komisja weryfikacyjna w kształcie przyjętej przez Sejm – nie.

- Jako środowisko Zbigniewa Ziobry – od początku – byliśmy za powołaniem komisji śledczej. Decyzja polityczna PiS-u zapadła inna. Ja ufam, że stanę przed tą komisją. Jako świadek - dodaje polityk partii Zbigniewa Ziobry. Na pytanie dziennikarza, dlaczego polityk chce się pojawić w roli świadka, Kowalski odpowiedział, że "jako świadek ma dużo do powiedzenia".  

To stanowisko posła Kowalskiego potwierdza wcześniejsze doniesienia Wirtualnej Polskiej, wg której Ziobrystom nie podobał się tryb wprowadzenia ustawy o komisji weryfikacyjnej i brak odpowiedniej komunikacji na jej temat. W kuluarach sejmowych słychać też, że co prawda politycy Suwerennej Polski są za badaniem wpływów rosyjskich, ale jednocześnie dostrzegają wiele niekonstytucyjnych zapisów tej ustawy. Wolą więc nie brać czynnego udziału w jej pracach, by w ten sposób uniknąć ewentualnych kłopotów prawnych w przyszłości. A takie mogą się pojawić. Politycy Koalicji Obywatelskiej (m.in. szef klubu KO Borys Budka w TOK FM) zapowiadają, że będą pociągać do odpowiedzialności politycznej (przez wniosek do Trybunału Stanu) każdego, kto tworzył komisję weryfikacyjną, kto w niej zasiadał i pobierał z tej racji wynagrodzenie. A przypomnijmy – wg ustawy to trzykrotność minimalnego wynagrodzenia.

"Nie wyobrażam sobie, żeby tylko jedna strona sądziła drugą stronę"

Chęci do udziału w komisji ds. badania wpływów rosyjskich nie wykazuje też Paweł Kukiz. Pytany o to przez PAP, powiedział, że nikt mu takiej propozycji nie złożył i do tej komisji się nie wybiera. - Jeżeli ktoś kolportuje takie informacje, to są to wyssane z palca bzdury - dodał.

Polityk zapowiedział również, że "jeśli cała opozycja zbojkotuje komisję, a tylko PiS i obóz Zjednoczonej Prawicy ma wystawić swoich kandydatów, to nie będzie brał udziału w głosowaniu". - Nie wyobrażam sobie, żeby tylko jedna strona sądziła drugą stronę - dodał.

- Zależy mi na tym, żeby te wpływy rosyjskie były wyjaśnione, bo to jest rzecz oczywista, choć szanse na to są niewielkie, ale niedopuszczalne dla mnie, dla mojego sumienia jest to, żeby tylko jedna strona miała oręż w ręku i żeby komisja, która ma za zadanie poszukiwanie macek ruskiej agentury w Polsce, zamieniła się w przedwyborczą instytucję marketingu politycznego – wyjaśnił Kukiz.

TOK FM PREMIUM