18+
Uwaga!

Ta strona zawiera treści przeznaczone wyłącznie dla osób dorosłych

Mam co najmniej 18 lat. Chcę wejść
Nie mam jeszcze 18 lat. Wychodzę

"Maxima Culpa. Jan Paweł II wiedział". Ofiara ks. Surgenta przerywa milczenie. "Powinni go usunąć z kapłaństwa. Pedofil i koniec"

Czy Karol Wojtyła wiedział o pedofilii wśród księży, zanim został papieżem? Czy pomagał im uniknąć odpowiedzialności? Odpowiedź niestety brzmi: tak. Znał problem z czasów, kiedy był arcybiskupem krakowskim. Jeszcze jako biskup krakowski Karol Wojtyła nieraz stał oko w oko z księżmi, którzy przyznawali się do molestowania dzieci. Nie mógł więc myśleć, że oskarżenia wobec nich są fałszywe. A mimo to wielokrotnemu recydywiście Surgentowi, jak i wielokrotnemu gwałcicielowi Lorancowi przyszły papież pozwolił pozostać duszpasterzami. Surgentowi nawet z zachowaniem prawa do nauczania religii. Pisze o tym holenderski reporter Ekke Overbeek w książce "Maxima culpa. Jan Paweł II wiedział". Publikujemy jej fragment.
Zobacz wideo

Poniższy fragment pochodzi z książki Ekke Overbeek'a "Maxima Culpa. Jan Paweł II wiedział", która 8 marca ukazała się nakładem Wydawnictwa Agora. Książkę możesz kupić tutaj >>

Książka 'Maxima culpa. Jan Paweł II wiedział'Książka 'Maxima culpa. Jan Paweł II wiedział' fot. Materiały prasowe

Uwaga! Tekst zawiera drastyczne opisy molestowania seksualnego.

Parę miesięcy po pierwszej wizycie znów pukam do jego drzwi. Tym razem jest sam w domu i opowiada całą historię. 

– Pedofil i koniec. I to wszystko na ten temat. Zaczął mnie namiętnie całować, z języczkiem. No, to jest okropne [stara się nie płakać, daremnie]. Ściągnął mnie kolega do tego biznesu całego. Mieliśmy jechać do Milówki robić badanie medyczne do szkoły zawodowej. I ten kolega mnie wpuścił w maliny, bo ja wsiadłem do auta [Surgenta], a on nie przyszedł. I tak wylądowałem w Krakowie. Wróciliśmy późno w nocy [nerwowy śmiech]. Zostałem spać na plebanii, tam na Kiczorze. I obudziłem się z fujarą w ręce.  

– Że Surgent po prostu pana… 

– Tak, on mi włożył do ręki. Jak żem się obudził, to żem wyp...lał stamtąd jak najszybciej. I tyle było. Po nocy do domu uciekłem.  

– Po kolei: miał pan jechać z Surgentem i z tym kolegą do Krakowa? 

– Nie, do Milówki, na badania medyczne do Milówki. A kolega wpuścił mnie w maliny, bo on nie przyszedł. Mogłem jechać pociągiem. Ale on mówi: Po co będziemy jechać pociągiem? Pojedziemy z księdzem, bo on jedzie do Krakowa.  

– Kto tak powiedział? 

– Ten kolega. 

– Czyli byliście we trzech umówieni: pan, ten kolega i Surgent, tak? 

– Z kolegą byłem umówiony, a Surgent po drodze nas miał zabrać. Kolega nie pojechał. A ja, zamiast jechać do Milówki, wylądowałem w Krakowie i potem, po przyjeździe z Krakowa, wylądowałem w łóżku księdza.  

– To było przed piętnastymi urodzinami?   

– Tak. Okropne. To jest okropne [westchnienie, płacz]. To, że się z tą fujarą w ręce obudziłem. Na drugim łóżku mógł spać, co? No to, k…a, przytulił się do mnie i zaczął mnie namiętnie całować. I rura w ręce [parska nerwowym śmiechem].  

– Pan o tym rozmawiał kiedyś z przyjaciółmi, z żoną? 

– Wstydziłem się. Po prostu wstydziłem się tego, chociaż nie byłem niczemu winny.  

– Całe życie pan o tym milczał? 

– Pięćdziesiąt lat. 

– Mogę podać pańskie imię i nazwisko? 

– Nie, absolutnie. Ja nie chcę zepsuć swoją reputację. Straciłbym wszystko, kolegów, znajomych… Ja próbowałem o tym zapomnieć.  

– Czy przez te pięćdziesiąt lat ktoś z Kościoła chciał z panem rozmawiać?  

– Nie.  

– Nikt? Nawet proboszcz wtedy nie przychodził do was, żeby rozmawiać?  

– Nic [westchnienie]. Ksiądz znikł. Nikt z nami nie rozmawiał. Nikt nic nie mówił. To była taka tajemnica poliszynela.  

– Może pan sobie wyobrazić, że w kurii już wiedzieli, że on robi takie rzeczy, a mimo to wysłali go do Kiczory? 

– Nie słyszałem czegoś takiego. On był pierwszym proboszczem na Kiczorze. Robili parafię i akurat pedofil przyjechał [parska nerwowym śmiechem]. Załatwili nam pedofila.  

– A co, jeżeli biskup już wiedział, że on jest tym – jak to pan określił – pedofilem? 

– Chyba nikt nie wiedział. Chyba nikt nie przypuszczał, że to jest taki huncut – jak to się mówi po naszemu, po góralsku. Nie, nie, nie, nie. Nikt chyba tego nie wiedział.  

– Potem wyszedł z więzienia. I wie pan, co się z nim stało?  

– Nie wiem.  

– Poszedł dalej. Kolejna wioska. I robił to samo. I co pan na to? 

– Jakbym go spotkał dzisiaj, tobym go udusił [nerwowy śmiech]. Powinni go usunąć z kapłaństwa. I koniec. Za takie coś powinien dostać przynajmniej dwadzieścia pięć lat.  

– A teraz ma pan z kim rozmawiać? 

– Ale po co o tym gadać? Chciałem zapomnieć. I już na wieki wieków amen.  

– Inni chłopcy chodzili do niego na plebanię?  

– Inni chodzili. Nikt się nie przyznał, że tam łaził. Niektórzy pewnie dodatkowe korzyści z tego mieli. Żyje jeszcze kolega, z którym miałem jechać do tej Milówki, który wycofał się w ostatniej chwili.  

– Dlaczego on się wycofał? 

– Nie wiem. Wpuścił mnie w maliny.  

– Pan sugeruje, że on wiedział, jaki jest ten ksiądz? 

– On był ministrantem. Ja już nie. Ciężko się o tym gada [westchnienie]. Trzeba było jechać do Milówki pociągiem; trzy przystanki i nie wpadłbym w sidła tego szatana. Bo to nie ksiądz, tylko szatan.  

– Ale to znaczy, że ten kolega mógł wiedzieć, co jest grane z tym księdzem, tak? 

– No, chyba tak. Wpuścił mnie w maliny. To było okropne. Dzwoniłem ostatnio do niego. I mówiłem, że miałem odwiedziny dziennikarzy. Nie chciał o tym gadać.  

Byłem już wcześniej u kolegi, który „wpuścił go w maliny". 

Otwiera drzwi swojego wiejskiego domu wśród śląskich pagórków. Ma na piersi srebrny krzyżyk. Wiosenne kwiaty w ogródku smucą się w mżawce. Kotek tygrys niewzruszony leży na ławce. Korzystając z dobrodziejstw wystającego dachu, śpi na suchym. 

– Czy pan znał księdza Surgenta? 

– Dokładnie. Eugeniusz. 

– Jaki on był? 

– No, jako ksiądz, no dobry. W piłkę pozwalał grać. Wykupił albo tam wydzierżawił pole, mogliśmy grać. Do Krakowa, jak trzeba było po sztandary jechać [powiedział]: moi chłopcy, przetrzecie się, boście jeszcze w Krakowie nie byli. Ja byłem pierwszy raz na operetce "Wesoła wdówka". 

– W Krakowie? Z nim? 

– Wszyscy my byli. Tam było więcej ministrantów. Bo po sztandary do kościoła jechaliśmy.  

– Podobno molestował chłopców.  

– No wie pan co... Jakoś tak było… Zostawmy to, tak? Po co się mieszać w tych rzeczach. Było, minęło.  

– Ale te oskarżenia, że was molestował, były prawdziwe? 

– No wie pan co... Ja nie miałem do czynienia z takimi rzeczami z nim. Inni tam byli oskarżani.  

– Ale pan był przesłuchiwany w tej sprawie? 

– Byłem, w Żywcu na policji. No, wtedy milicja.  

– A wtedy pan opowiadał, jak to było? 

– To znaczy nic nie opowiadałem. To, co zadali pytania, to odpowiedziałem. A ci, którzy mieli kontakt z nim, to już nie żyją.  

– A pan nie miał kontaktu z nim? 

– Nie, nie miałem kontaktu z nim.  

– Ale on przyjmował tych chłopców u siebie, tak? 

– No, tam się przewijali ludzie. Nawet na to uwagi nikt nie zwracał.  

– Czy pan mówi całą prawdę, mówiąc, że nic się panu wtedy nie stało? 

– Nic [kręci przecząco głową; następuje długa cisza].   

– Bo pan wtedy mówił inaczej.  

– [gwałtownie] Gdzie? U kogo? 

– W milicji.  

– Absolutnie! Panie kochany! On [milicjant] się mnie pytał, jak długo my przebywali, czy chodziłem po kolędzie, czy ofiary mieli. Ale na temat tego to absolutnie! No. Jak można mówić coś, co cię nie spotkało?  

– Wtedy pan jednak mówił inne rzeczy. 

– Nie przypominam sobie, żeby takie rzeczy. 

– Bo za coś został skazany, nie? 

– No to może inni mu tam przyłożyli coś [śmieje się]. 

– Ale prawda to była, że on molestował? 

– A to ja nie wiem. Trzeba się pytać innych, którzy tam mieli do czynienia z nim [śmieje się]. Ja? Daj spokój! 

– Podobno chłopcy o tym rozmawiali, ale nie mówili rodzicom.  

– Ach, po tylu latach skąd mam to wiedzieć? Teraz jest moda na tych księży do ścigania za tę pedofilię. 

– Wtedy się o tym nie mówiło?  

– A skąd! Powiedział jeszcze coś, to z parafii wyklęty. Wiara była tak zakorzeniona, że ksiądz święta rzecz.  

– To są sprawy, o których ludzie niechętnie mówią?  

– Dziwi się pan? 

– Nie, nie dziwi mnie to.  

– Ludzie nie będą rozmawiać, szczególnie w tamtych miejscowościach. Mnie na myśl, by nie przyszło, że po tylu latach kogoś ktoś będzie szukać. Ja oczywiście byłem ministrantem, ale z takimi rzeczami… Ja miałem spokój z nim.  

– A co pan wtedy powiedział milicji? 

– A, nie pamiętam. To jak pan czytał, to pan wie.  

Czytamy więc protokół przesłuchania sprzed pół wieku. Ten sam człowiek, wtedy chłopiec, opowiedział, jak poszedł z dwoma kolegami do księdza Surgenta na telewizję:  

W obecności kolegów [tu imiona i nazwiska] ks. Surgent pocałował mnie wówczas w usta. Oglądaliśmy wówczas telewizję. Światło górne wówczas było zgaszone, świeciła się tylko lampka nocna. Ks. Surgent, całując mnie w usta, wkładał mi równocześnie swoją rękę do mojego rozporka, chwytając mnie za mojego członka. Ks. Surgent onanizował mnie w ten sposób, że powodował u mnie wytrysk. […] W ubiegłym tygodniu w środę, względnie w czwartek ks. Surgent przyjechał do wsi Kiczora po meble i inne swoje rzeczy. Ja wówczas znajdowałem się niedaleko plebanii i zostałem przez niego poproszony na rozmowę. W pierwszych słowach zapytał mnie, czy byłem na Posterunku MO, na co odpowiedziałem, że jeszcze nie byłem. Następnie zapytał mnie, czy wyrządził mi jakąś krzywdę. Na co powiedziałem mu, że „dużo ksiądz mi wyrządził". Na co ks. z kolei powiedział, że dużo rzeczy można mówić. 

Wróciłem do niego.  

Ten sam kot. Ten sam ogródek. Te same drzwi. Ale jakby inny człowiek. Nie otwiera. Zerka przez szparę na nieproszonego gościa. Widać telefon od dawnego kolegi zrobił swoje.  

– Pan znowu tu?  

– Tak, chciałem jednak pana jeszcze raz zapytać.  

– Co miałem do powiedzenia, to powiedziałem i koniec.  

– Wtedy pan mnie pożegnał słowami: „To jak pan czytał, to pan wie". No więc przeczytałem.  

– Miałem czternaście lat. Wzięli mnie z domu, pałkę, k…a, miał na biurku i „będziesz tu odpowiadać, jak my ci tu powiemy".  

– To pan kłamał w tych zeznaniach? 

– Mówiłem to, co oni chcieli usłyszeć. I nic więcej.  

– To znaczy, że pan wtedy kłamał? 

– Tam byłem pod przymusem. Musiałem zeznawać to, co oni chcieli. Nic innego panu nie powiem.  

– Ale to znaczy, że niesłusznie go sądzili? 

– Ja nie wiem, czy słusznie. To muszą być inne dowody, skoro go wsadzili.  

– Że pan nie chciał zeznawać, to rozumiem, ale to nie znaczy, że pan musiał kłamać.  

– Panie, daj mi pan spokój! To były inne czasy. Bałem się, bo wzięli mnie z domu samego do auta i wzięli mnie do Żywca.  

– A potem, gdy tego Surgenta wsadzili, to nikt pana nie odwiedził? 

– Potem do zawodówki, do wojska. Nic.  

– Ale chodzi mi o to, że żaden proboszcz, nikt się panem nie zainteresował? 

– Nie, nie, nie, nikt.  

– A co z innymi ministrantami, którzy świadczyli, że coś się stało? 

– To ich proszę pytać. Ja nie wiem. Z Bogiem. 

Zamyka drzwi, których przez całą rozmowę nie otworzył szerzej.  

<<Reklama>> Ebook i audiobook "Maxima culpa. Jan Paweł II wiedział." są dostępne na Publio.pl >>

TOK FM PREMIUM