Europie brakuje diesla, paliwa mocno drożeją, a u nas taniej. Cud czy przedwyborcze ręczne sterowanie?
Dziś będzie o anomalii, ewenemencie i cudzie, bo wszystkie te trzy określenia pasują do tego, co dzieje się na polskich stacjach paliw. W Europie brakuje diesla, rafinerie na kontynencie mają za małe moce przerobowe, zapotrzebowanie - mimo słabości gospodarek - rośnie, a brać paliwa nie ma skąd. Od zimy obowiązuje zakaz importu gotowych produktów naftowych z Rosji. A to właśnie stamtąd przed wojną Europa sprowadzała większość oleju napędowego czy paliwa lotniczego. Miała skąd je sprowadzać, więc nie było potrzeby produkować. Europejskie rafinerie nastawione są więc na produkcję benzyny, diesla jest za mało, ceny rosną i rosną. Więc mamy światowy klops. A w Polsce lokalny cud.
Zacznijmy od klopsa. Olej napędowy jest koniem pociągowym w światowych gospodarkach. Na ropę "chodzą" statki handlowe, maszyny rolnicze, maszyny budowlane, maszyny przemysłowe oraz transport lądowy. No i miliony aut osobowych. Braki diesla to wzrost cen tego paliwa, w konsekwencji wyższe ceny produktów i usług, płytsze portfele konsumentów, wyższa inflacja, rosnące koszty kredytu i na sam koniec spadek poziomu życia. Czyli generalnie słabo. Ta pesymistyczna perspektywa spędzała ekonomistom sen z powiek już pod koniec ubiegłego roku. Gdy zapadały decyzje o zakręceniu rosyjskiego kurka z gotowymi paliwami, w tym przede wszystkim z dieslem. Kurek został zakręcony w lutym. Katastrofa została wtedy odwołana, ale jej skutki mnożą się dzisiaj. Bo Europa ani nie zaczęła produkować znacząco więcej w swoich przetwórniach. Ani nie pojawił się żaden nowy atrakcyjny dostawca.
Rosja dostarczała europejskiej gospodarce niemal połowę potrzebnego oleju napędowego. Wysyłała go rurą ze swoich rafinerii do portu na Bałtyku. Tam paliwo pompowano na tankowce i wykonywano żabi skok do portów na zachodzie Europy. Rosja była naturalnym partnerem, jako czołowy producent na świecie. Na dodatek blisko położony. Dzięki temu odbiorcy mieli tanio, szczególnie w Niemczech, które konsumują najwięcej. Ale to już było. I - jak mawiał klasyk - nie wróci więcej. Co znaczy, że diesel płynie do Europy przez pół świata. Co sprawia, że jest drogi. I nie można go dostać na zawołanie. Transport z Bliskiego Wschodu, Nigerii, a nawet Chin swoje trwa. Czy nie dałoby się więcej produkować u siebie?
Można by spróbować. Ale postawienie rafinerii od zera trwa naprawdę długo. Nie wiadomo też czy takie przedsięwzięcie byłoby rentowne, gdy w końcu stanie. Bo świat odchodzi od paliw kopalnych. Na prąd jeżdżą już samochody osobowe i ciężarówki, pierwsze lokomotywy napędzane są wodorem, trwają poszukiwania alternatywnego paliwa dla statków handlowych. Diesel prędzej czy później się skończy. Potencjalni inwestorzy zostaliby więc ze swoimi zakładami na lodzie. Tu ostatnie wyjaśnienie: rafinerii produkującej olej napędowy nie można ot tak sobie przerobić na rafinerię produkującą benzynę.
Lepiej szybko nie będzie
Wiadomo już więc skąd braki w Europie. Ale to nie koniec przygód diesla w na naszym kontynencie. Kolejny odcinek przyniosło lato. Dwóch największych eksporterów na świecie obcięło do końca roku sprzedaż ropy naftowej. Tak się składa, że jeden z tych sprzedawców - konkretnie Rosja - dostarczała na rynki tę konkretną odmianę ropy, z której produkuje się olej napędowy.
Ceny gotowego paliwa zaczęły więc systematycznie rosnąć. Dodatkowo światowej produkcji szkodziło wyjątkowo gorące lato. Rafinerie muszą ograniczać produkcję w upale, bo instalacje źle znoszą takie wybryki pogody. Zwłaszcza gdy skwar utrzymuje się przez długi czas. I to właśnie był przypadek minionego lata, już wiadomo, że było ono w Europie najcieplejsze w historii pomiarów.
Oleju napędowego brakuje i będzie brakować w Europie, bo nie można go sprowadzać tanio z Rosji. Nie wyprodukuje się go więcej na miejscu, bo to się nie opłaca. Europejska gospodarska skazana jest więc na import. A ten jest drogi. Podobnie drogo jest na europejskich stacjach benzynowych. Bo tam od początku lata cena litra oleju napędowego wzrosła o... 40 procent. Wzrosła wszędzie, ale nie w Polsce. My mamy cud przy pompie. Cud narodził się w końcu sierpnia. I trwa do dzisiaj.
Bowiem, gdy w Europie ceny szły w górę, w Polsce szły w dół. Państwowy Orlen systematycznie obniżał hurtowy koszt paliw. Obniżał tak bardzo, że dzisiaj na polskiej stacji przy granicy z Niemcami jest o ponad 20 procent taniej niż w samych Niemczech. Kwitnie więc benzynowa turystyka transgraniczna. Niemcy pielgrzymują do Polski z kanistrami i baniakami. I cieszą się, bo każda taka pielgrzymka daje im do 50 euro oszczędności. Tę radość sponsoruje naszym sąsiadom narodowa spółka, która - według ekspertów - sprzedaje swoje produkty poniżej kosztów. Czytaj: traci na sprzedaży. Zaniża ceny paliw, bo dostarcza ponad połowę gotowych paliw na wszystkie stacje w Polsce, nie tylko te ze swoim logo. Reszta musi się podporządkować prawom rynku. Bo kto kupi paliwo za 7 zł, jeśli może je kupić za mniej więcej 6 zł? To tłumaczy mieszkańcom Szczecina, skąd na stacjach benzynowych biorą się autobusy komunikacji miejskiej. One też chcą mieć taniej. Cuda mają jednak to do siebie, że są niezwykle ulotne.
Tak będzie i tym razem. Konkretnie w połowie października. Analitycy są zdania, że państwowa firma nie pozwoli na cenowy skok przed wyborami. Do tego czasu musi więc nie tylko utrzymać ceny, ale też mieć pewność, że paliwa nie zabraknie. Bo co się stanie, gdy wszyscy chętni postanowią skorzystać z okazji i jednocześnie zatankować taniego diesla do kanistrów i baków? Tu przypominamy sceny z Węgier, gdy na tamtejsze stacje benzynowe kierowcy prawdziwym szturmem. Tak wielkim, że niektóre musiały się zamknąć z powodu braku benzyny. Przed pozostałymi stanęły kilometrowe kolejki, bo zbliżał się właśnie termin zdjęcia z paliw rządowego limitu cenowego. Teraz na Węgrzech jest o około 1,5 złotego na litrze drożej niż w Polsce. Ale Węgrzy mają do nas za daleko.
Na podsumowanie Codzienny Podcast Gospodarczy przytoczy słów prezesa koncernu, który dostarcza na polski rynek większość paliw. Pytany w kwietniu, dlaczego nie ulży polskim kierowcom i nie obniży cen, odparł tak: "Jeżeli sztucznie obniży ceny paliw, to praktycznie sześć tysięcy stacji w Polsce padnie, a paliwa w Polsce zabraknie." W dniu, w którym mówił te słowa, ropa kosztowała na świecie 80 dolarów za baryłkę, a litra diesla w Polsce prawie 7. W podsumowaniu można więc stwierdzić stanowczo: dla nas nie ma rzeczy niemożliwych.
-
Lech Wałęsa oskarżony. Prokuratura zajęła się zeznaniami byłego prezydenta
-
Inflacja w Polsce. Znamy najnowsze dane Głównego Urzędu Statystycznego
-
Sejm podjął decyzję ws. in vitro. Jak głosowali posłowie PiS? Zaskakujące wyniki
-
Pod Warszawą tak "witają sąsiadów" zza granicy. "Chcieliśmy, by zostali zauważeni"
-
Kto pierwszy może uciec z PiS? Stankiewicz mówi, na kogo zwracać uwagę
- Bus przewożący dzieci przewrócił się na bok. Jest kilkoro poszkodowanych
- Raport komisji "lex Tusk" to broń dla prezydenta Dudy? "Niewyobrażalny kryzys"
- Łódzkie. Przybywa pacjentów z COVID-19. "Szczyt zachorowań przed nami"
- Kraków "tonie w długach", ale pieniędzy dla władz miejski spółek nie brakuje. "Biznacjum"
- Zamach w Jerozolimie. Dwóch mężczyzn ostrzelało ludzi stojących na przystanku. Są ofiary