"Na podłodze widzieliśmy dywan z ciał. Po tym dywanie uciekali najsilniejsi". Pożar w Hali Stoczni Gdańskiej
W Hali Widowiskowo-Sportowej przy ul. Jana z Kolna w Gdańsku przemawiał I sekretarz PZPR Władysław Gomułka i śpiewały takie gwiazdy jak Charles Aznavour, Joséphine Baker, Marlena Dietrich, Juliette Greco, Jan Kiepura. W otwartym 1 maja 1956 roku poniemieckim budynku mieściły się 3 tys. osób, choć przy okazji meczów bokserskich bywało ich tam nawet o tysiąc więcej.
W 1994 roku najpierw w hali zorganizowano finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Na 24 listopada tego samego roku zaplanowano koncert rockowej grupy Golden Life, połączony z transmisją z rozdania nagród MTV w Berlinie. Organizacją imprezy zajęła się Agencja Reklamy FM związana z Radiem Plus. "Mieliśmy doświadczenia przy tego typu wydarzeniach muzycznych. Organizatorzy słuchali wszystkich uwag, sugestii i propozycji dotyczących bezpieczeństwa. I do wszystkich się dostosowali. Nie szczędzili pieniędzy" - wspominał cytowany przez "Angorę" Jacek Drelichowski, wtedy zastępca szefa Agencji Securitas Service, zajmującej się zabezpieczeniem koncertu.
"Takie spełnienie marzeń"
Tego wieczoru w hali pojawiają się tłumy ludzi - według jednych źródeł jest ich ponad 700, według innych - nawet 2 tysiące. Zdecydowana większość to młodzież w wieku 13-20 lat. - Wygrałam bilet w konkursie Radia Plus. Zależało mi bardzo, aby obejrzeć rozdanie nagród MTV. Stałam w pierwszym rzędzie. Chciałam być blisko ekranu, widzieć ukochaną Roxette. Takie spełnienie marzeń - mówiła Aneta Zieland, która w 1994 roku miała 16 lat.
Koncert Golden Life rozpoczął się o godz. 20. Zespół wykonuje m.in. utwór "Skrzydła" z tekstem kończącym się słowami: "jeśli tylko w twojej krwi będzie płonął ogień". - To się powtarza cyklicznie na koniec utworu, wykrzyczane siedem czy osiem razy, i tak właśnie było na tamtym koncercie - wspominał w rozmowie z Onetem lider Golden Life Adam Wolski. Do uczestników imprezy powiedział też: "Fajnie, że jesteście. Tego koncertu nie zapomnicie do końca życia".
Chwilę po tym, gdy zespół zszedł ze sceny, jedną ze znajdujących się w głębi hali drewnianych trybu zaczyna pochłaniać ogień. Publiczność jest przekonana, że to efekty pirotechniczne. Kilku z 33 zatrudnionych przy koncercie ochroniarzy próbuje ugasić ogień w zarodku. Bez skutku. Płomienie zajmują kurtynę i sufit. W hali zgasło światło.
"Ludzie deptali po ludziach"
Wybuchła panika. Nie pomogły uspokajające apele spikerki. Ludzie biegiem ruszyli w stronę jedynego znanego im wyjścia - głównego. Temperatura sięgnęła 1000 stopni Celsjusza, zaczęło brakować powierza. Ludzie, próbując wydostać się z płonącej hali, tratowali się nawzajem, potykali się o leżących. Wtedy życie tracą dwie pierwsze ofiary pożaru w Hali Stoczni Gdańskiej. To 13-letnia Dominika Powszuk oraz Wojciech Klawinowski, pracownik lokalnej telewizji Sky Orunia. Mężczyzna zginął pod ciężarem stropowej belki, która spadła na niego, gdy wracał do hali po sprzęt. Jego ciało - jak informowała w 1994 roku "Gazeta Wyborcza" - zostało zidentyfikowane dopiero w pierwszej połowie grudnia, na podstawie badań DNA.
Akcję ratunkową utrudnia sąsiadująca z halą linia tramwajowa. Strażacy z trudem przecinali kraty, z których wystawały dziesiątki rąk, wynosili poszkodowanych na zewnątrz, skąd - po kilka osób - karetki odowziły ich do szpitali. Strażak Maciej Białous mówił w rozmowie z "Wieczorem Wybrzeża": "To był prawdziwy horror, ludzie deptali po ludziach. Na podłodze widzieliśmy dywan z ciał. Po tym dywanie w panice uciekali najsilniejsi. Czegoś takiego nie widziałem nawet na filmach".
Aneta Zieland relacjonowała po latach: "Kiedy płomień wchodził pod sufit, zaczęłam uciekać. Niesiona z tłumem dotarłam do krat przy wyjściu i wtedy ognisty podmuch po nas przeleciał. Leżałam razem z innymi na ziemi, przy drzwiach. Wyciągnął mnie pan z gdańskiej telewizji. Dzięki niemu radiowóz zawiózł mnie na pogotowie, potem trafiłam do szpitala".
Po godz. 21 doszło do potężnej eksplozji, a kilka minut później zawalił się dach hali. Akcja ratunkowa zakończyła się następnego dnia rano. Nie było wiadomo, dlaczego doszło do pożaru, ale jeden ze strażaków podzielił się z dziennikarzami pewną teorią. - Od x czasu nawołujemy, że obiekty użyteczności publicznej nie są zabezpieczone, tak jak powinny. A efekt jest taki, jaki dzisiaj widzimy - powiedział.
"24.11.94"
Wskutek pożaru rannych zostało ponad 300 osób. Najcięższymi przypadkami poparzeń zajmowali się lekarze z Kliniki Chirurgii Plastycznej i Leczenia Oparzeń Akademii Medycznej w Gdańsku oraz Specjalistycznego Szpitala Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich. W szpitalach umiera kolejnych pięć osób: 13-letnia Karolina Śliwińska, 14-letnia Irena Swimarska, 17-letni Robert Lipnicki, 35-letni Leszek Bronek - ochroniarz z agencji Securitas Service oraz prezes tej firmy Ryszard Tomczak.
W ramach pomocy poszkodowanym uruchomiono wielką publiczną zbiórkę pieniędzy. Na głównym komputerze Akademii Medycznej w Gdańsku uruchomiono internetowy serwis informacyjny. Technologiczna nowinka umożliwia z dowolnego miejsca świata dostęp do m.in. dodawanych na bieżąco relacji z katastrofy, listy ofiar, informacji dla krwiodawców.
Zbiórka dla ofiar pożaru w hali Stoczni Gdańskiej Fot. Zbigniew Kosycarz
Niecały miesiąc po pożarze zorganizowano charytatywny koncert, z którego środki zostają przekazane na dalsze leczenie poszkodowanych. U boku Golden Life, który wykonuje napisany na cześć ofiar katastrofy utwór "24.11.94" pojawiają się m.in. Grzegorz Markowski, Maryla Rodowicz i zespół IRA.
Dlaczego doszło do pożaru?
Prokuratorzy prowadzący śledztwo słyszeli od świadków m.in., że w hali widziano mężczyznę, który rzucił butelką w nieznaną zawartością w kierunku miejsca, gdzie pojawiły się pierwsze płomienie. Grupa prokuratorów i biegli ze Szkoły Głównej Służby Pożarniczej w Warszawie potwierdzili, że pożar w Hali Stoczni Gdańskiej to wynik podpalenia materacy w magazynku sportowym pod trybunami.
Zamiast sprawcy (lub sprawców), których nigdy nie zidentyfikowano, w 1997 roku na ławę oskarżonych za nieumyślne spowodowanie tragedii trafili organizatorzy koncertu: były komendant stoczniowej straży pożarnej Jan S., ówczesny kierownik hali Ryszard G., Tomasz T. i Jacek K. z Agencji FM. Jak ujawniono, z pięciu drzwi w hali w czasie koncertu otwarte były trzy, co uniemożliwiło uczestnikom sprawną ucieczkę. Ewakuację utrudniły też wąskie chodniki. Po dwóch latach Sąd Okręgowy w Gdańsku zdecydował zawieszeniu procesu. Powodem była choroba Ryszarda G.
Proces w sprawie pożaru Hali Stoczni Gdańskiej okazał się jednym z najdłużej trwających w historii polskiego wymiaru sprawiedliwości. Był dwa razy rozpoczynany od nowa. Wyrok zapadł dopiero w 2010 roku, 16 lat po tragicznym pożarze. Ryszard G., który zdaniem sądu nie sprawował należycie nadzoru nad przygotowaniem technicznym hali, został skazany na dwa lata więzienia z warunkowym zawieszeniem na cztery lata. Jan S., Tomasz T. oraz Jacek K zostali uniewinnieni.
"Psychiczna śmierć"
Finał procesu nie zakończył traumy uczestników koncertu, który udało się wydostać z płonącej hali. Poszkodowanych po wyjściu ze szpitali czekała rehabilitacja, kolejne zabiegi chirurgiczne, trwałe kalectwo. - Moje ręce do niczego się nie nadawały - wspominała w rozmowie z "Angorą" Aneta Zieland. Jak relacjonowała, lekarze z Gdańska "nie za bardzo wiedzieli, co z nimi robić". - Ponoć groziła mi amputacja. Na szczęście po dwóch dniach trafiłam do Specjalistycznego Szpitala Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich. I uratowali mi je. Miałam przeszczepy na dłoniach i powyżej. Prawa ręka jest dziś prawie w 100 proc. sprawna jak kiedyś. Na lewej mam jednak usztywnione stawy - mówiła.
Oddzielnym rozdziałem były psychiczne rany, które zostały po tragedii. Bogusław Borys i Mikołaj Majkowicz z I Kliniki Chorób Psychicznych Akademii Medycznej w Gdańsku w artykule zatytułowanym: "Zmiana obrazu siebie u ofiar pożaru hali Stoczni Gdańskiej" napisali: "Uciekając, ludzie przewracali się i wzajemnie tratowali. W przejściu leżało kilka warstw zgniecionych i duszących się osób. Po fakcie część ofiar mówiła wręcz o psychicznej śmierci, którą tam przeżyli. Byli przekonani, że stamtąd już nie wyjdą. Drugim traumatycznym doznaniem były bolesne poparzenia spowodowane zarówno płomieniami, jak i falami podmuchów żaru. Cała ta sytuacja była wystarczającym czynnikiem do powstania zespołu stresu pourazowego".
Hala Widowiskowo-Sportowa przy ul. Jana z Kolna w Gdańsku nigdy nie została odbudowana. W miejscu dawnego wejścia stoi pomnik, częściowo stworzony z tego, co po nim zostało. Na szczycie znalazł się cytat z piosenki "24.11.94" zespołu Golden Life: "Życie, choć piękne tak kruche jest. Zrozumiał ten, kto otarł się o śmierć".
-
Jak się żyje w kraju, w którym Polacy stanowią największą mniejszość? "Inny schemat kariery"
-
Skutek uboczny raportu komisji "lex Tusk". "Byłoby to straszne"
-
Ujawnił "darknet" dla dzieci, więc postanowiły, że "spadnie z rowerka". "Nękały mnie i groziły mojej rodzinie"
-
Rząd Tuska "wygasi" hobby tysięcy Polaków? "Robią potworny kipisz"
-
''Czuliśmy się podludźmi". Anu Czerwiński o sytuacji osób LGBTQ
- Witalij Kliczko punktuje ukraińskiego prezydenta. Mówi o błędach
- Zimno i ciemno: trzeba więc grzać i świecić. Jak wygląda energetyczna układanka w tym sezonie?
- Morawiecki podkradł Hołowni popcorn? "Polityka to nie show"
- "Malowali pingwiny, czytali policjantom poezję", gdy "kraj niknął w chmurach gazu". Obrona parku Gezi [FRAGMENT KSIĄŻKI]
- "Bez alkoholu Duda jest strasznym nudziarzem, po alkoholu odwrotnie". Kulisy polsko-ukraińskiej dyplomacji [FRAGMENT KSIĄŻKI]