Katastrofa w seminariach i "ciemna noc" Kościoła. "Stworzono w nim eldorado dla przestępców"
Pogłębia się kryzys powołań w polskim Kościele, a seminaria zaczynają świecić pustkami. Sami księża mówią już o "zapaści", a nawet o "katastrofie". W 2004 roku w seminariach było 7465 alumnów, a teraz tylko 1954. Są diecezje - np. sosnowiecka czy gliwicka - w których nie ma ani jednego nowego kandydata na księdza. W Krakowie, czyli w centrum jednego z bardziej religijnych regionów w Polsce, na początku września zgłosił się tylko jeden młody mężczyzna, który chce zostać księdzem. W ostatnim roku liczba powołań zmniejszyła się o 30 proc., a w ciągu 20 lat o 60 proc.
Jak sami biskupi i księża tłumaczą sobie przyczyny tej katastrofy? - Słyszę te wyjaśnienia na różnych spotkaniach i są bardzo proste. Przede wszystkim winni jesteście wy, czyli media. Bo opisujecie np. skandale z udziałem duchownych, napadacie na Kościół i zohydzacie go młodym. Jaki więc płynie wniosek z tego kryzysu dla biskupów? Ano taki, że Kościół musi przeciwstawiać się tej waszej agresywnej propagandzie. Nie liczyłbym na to, że hierarchowie spokornieją, odniosą ten kryzys do swojego sposobu funkcjonowania i wyciągną wnioski. Pod tym względem to grupa nieomal niereformowalna – mówi dominikanin Paweł Gużyński.
Jak dodaje, skutek tego jest już widoczny – parafie są łączone, bo zaczyna brakować księży. Mnożą się także tzw. kościoły filialne, gdzie w ramach jednej parafii ksiądz obsługuje wiele kościołów. Przypomnijmy też, że w maju kuria w Ełku poinformowała o "wymierających parafiach" na jej terenie. Tamtejszy biskup Jerzy Mazur przyznał, że władze kościelne rozważają ściągnięcie duszpasterzy z Afryki.
- Skala tego problemu w Polsce nie jest jeszcze taka, jak chociażby w Holandii, w której teraz mieszkam. Natomiast jeśli episkopat utrzyma swój dotychczasowy kurs, to Kościół w Polsce podzieli los tego w Holandii. Parafie będą się zwijały z powodu braku księży. Oczywiście, już należałoby zaangażować świeckich do różnych zadań, które zwyczajowo wykonują duchowni, ale czy księża potrafią wypuścić władzę z rąk? Mam duże wątpliwości – stwierdza zakonnik.
"W Kościele stworzono swoistego rodzaju eldorado dla przestępców"
Na kryzys powołań niektórzy biskupi reagują popłochem. Jak informuje "Gazeta Wyborcza", po pierwszym katastrofalnym naborze do seminarium w Krakowie, kuria Marka Jędraszewskiego poprosiła proboszczów, by poszukali powołań m.in. wśród lektorów i dorosłych ministrantów. Po tej akcji miało dołączyć kilku kandydatów do drugiej tury rekrutacji.
Jednak z gorączkowymi "łapankami" łączy się ryzyko, że do stanu kapłańskiego dostaną się ludzie niestabilni i pogubieni. - Tak nie wolno. Zaniżanie poziomu rekrutacji do seminariów kończy się m.in. zwiększoną liczbą skandali obyczajowych i seksualnych w Kościele. Te przecież namnożyły się również dlatego, że w seminariach nie było właściwej kontroli i systemu weryfikacji kandydatów. Relatywnie łatwo prześlizgiwali się tam różnego rodzaju gangsterzy. W Kościele stworzono swoistego rodzaju eldorado dla przestępców – tłumaczy Paweł Gużyński.
Jak dodaje dominikanin, gdy radykalnie spada liczba powołań, nie dotyczy to młodych mężczyzn z "przestępczymi motywacjami". - Będą tam wciąż się pojawiać, bo bycie księdzem wciąż daje dostęp do ludzi, zarówno dorosłych, jak i dzieci. Założenie sutanny to wciąż skuteczny kamuflaż dla działalności przestępczej w postaci, np. nadużyć seksualnych – ocenia. To paradoksalne, bo – zdaniem zakonnika – jedną z przyczyn, dla której Kościół zalicza potężny kryzys powołań, są właśnie skandale z udziałem duchownych. Uderzyły w autorytet tej instytucji i sprawiły, że dla wielu młodych mężczyzn bycie księdzem nie jest już atrakcyjne. A teraz na kryzys powołań biskupi próbują odpowiadać mechanizmami, które mogą go tylko pogłębić.
"Młodzi wolą zostać youtuberami niż księżmi"
Klęska Kościoła w Polsce – tak dominikanin Paweł Gużyński określa pustki w seminariach i "zwijające się" parafie. W jego ocenie przyczyny tego stanu rzeczy sięgają początku lat 90. Wtedy Kościół przestał nadążać za zmianami społecznymi w Polsce.
- Symbolem tego jest ówczesny powrót religii do szkół. Były o to spory, w których brałem udział jeszcze jako brat-student. Mówiłem, że to zły pomysł, bo polskie społeczeństwo szybko się zmieniało, a Kościół przestawał pełnić taką rolę, jaką miał w PRL. Nie mógł być już centrum życia społecznego, ale nadal tak siebie widział. Chciał odzyskiwać wszystko, co komuniści mu zabrali. Wepchnął więc tę religię do szkół, do czego księża byli zupełnie nieprzygotowani. Dlatego poziom katechezy często okazywał się żenujący. Katecheci mimo szczerych chęci nierzadko się ośmieszali, ale Kościół dalej brnął w ślepy zaułek. Coraz mocniej zaczął kolaborować z polityką i następowała szybka degradacja jego autorytetu. Wciąż jednak nie wyciągał wniosków. Wszelkie głosy krytyki traktował jako przejaw wrogości. Do tego później doszły skandale obyczajowe i seksualne z udziałem duchowieństwa, na które Kościół źle reagował - mówi.
O ile wcześniej wstąpienie do seminarium oznaczało dla młodych mężczyzn duży awans społeczny, to po serii kompromitacji Kościoła stało się zupełnie nietrakcyjne. - Do tego doszły szanse, przed jakimi stanęli młodzi. Nagle mogli studiować za granicą, robić biznesy, rozwijać się na tysiąc sposobów w przestrzeni społecznej. Przecież oczywistą rzeczą było, że jak będą mieli mnóstwo możliwości realizacji siebie, to one staną się konkurencją dla wstąpienia do seminarium. Ale Kościół tego nie dostrzegł i wciąż tego nie widzi. Dalej mentalnie jest w czasie, kiedy ksiądz to był ktoś wyjątkowy. A młodzi są w "teraz". Wolą zostać np. youtuberami niż duchownymi – mówi mój rozmówca.
Jak dodaje, jego instytucja nie obudziła się 20 lat temu, kiedy liczba powołań zaczęła spadać. Nie budzi się i teraz, gdy musi odnotowywać "wymierające parafie". - Kościół nadal źle reaguje na każdą krytykę i sugestie zmian. Chciałby być niekrytykowalny i szanowany właściwie za nic – stwierdza mój rozmówca.
Kościół jak piłkarska Barca?
- Dla przeciwników Kościoła to wszystko są dobre wieści, bo brzmią jak początek końca tej instytucji – zauważam.
- A dla mnie to jeden z powtarzających się cykli w historii Kościoła. Jednak nie chcę przy tym zabrzmieć jak polscy biskupi. Mówią, że zawsze były spadki i wzrosty powołań, a teraz akurat mamy te pierwsze. Ale one się skończą, bo zawsze tak było – odpowiada zakonnik.
- Fajne, bo nic nie trzeba robić i dalej można czuć się dobrze – wtrącam.
- Właśnie. Jednak wzrosty powołań zawsze były wynikiem tego, że Kościół dokonywał jakiegoś oczyszczenia i powrotu do swoich pierwotnych źródeł. To sprawiało, że jego atrakcyjność wzrastała. Zresztą ta cykliczność dotyczy różnych dziedzin. Weźmy przykład z tej, która od lat jest moją pasją, czyli piłki nożnej. Czy jeszcze 10 lat temu ktoś mógł podskoczyć klubowi z Barcelony? Nie, była na absolutnym topie. Teraz jej poziom nie oszałamia. Żeby znów mogła być na szczycie, potrzebuje czasu. Ale oczywiście, to nie znaczy, że nic nie musi robić. Reformuje się, szuka trenera, kształtuje piłkarzy na nowo - mówi.
- I chyba właśnie na tym analogia z Kościołem się kończy. Czy jednak nie i ta instytucja może być jeszcze jak dawna Barca? - pytam.
- Może, jeżeli zrobi u siebie fundamentalne porządki, by jego atrakcyjność wzrosła. Jeśli wymieni kadry na stanowiskach trenerskich, bo te dzisiejsze nie rokują. Jak znajdzie też nowych piłkarzy, których będzie umiał dobrze wyszkolić. Tylko że taki nowy projekt rozwojowy jest bardzo trudny do zrealizowania. Bo to też ogromny wysiłek, a ludzie rzadko są do niego skłonni – stwierdza.
- To gdzie tu szansa na Barcę? - zastanawiam się na głos.
- Mówię tylko, że tę tendencję schyłkową można jeszcze odwrócić. Proszę zwrócić uwagę, że nawet spadek powołań jest szansą. Z czasem powinien zacząć owocować zwiększeniem jakości samych księży. Ten jeden ksiądz, który zostaje na parafii, musi się bardziej starać, jeśli w ogóle chce mieć z kim pracować. Musi lepiej słuchać wiernych. Nie może już zajmować się pierdołami, tylko konkretną robotą duszpasterską. Albo do tych ludzi trafi, albo jest przegrany. Ale na to jeszcze nie przyszedł czas w Polsce. Na razie trwa ciemna noc – podsumowuje dominikanin Paweł Gużyński.
Napisz do autora: konrad.oprzedek@tok.fm
-
Skutek uboczny raportu komisji "lex Tusk". "Byłoby to straszne"
-
Ujawnił "darknet" dla dzieci, więc postanowiły, że "spadnie z rowerka". "Nękały mnie i groziły mojej rodzinie"
-
Jak się żyje w kraju, w którym Polacy stanowią największą mniejszość? "Inny schemat kariery"
-
Rząd Tuska "wygasi" hobby tysięcy Polaków? "Robią potworny kipisz"
-
''Czuliśmy się podludźmi". Anu Czerwiński o sytuacji osób LGBTQ
- Witalij Kliczko punktuje ukraińskiego prezydenta. Mówi o błędach
- Zimno i ciemno: trzeba więc grzać i świecić. Jak wygląda energetyczna układanka w tym sezonie?
- Morawiecki podkradł Hołowni popcorn? "Polityka to nie show"
- "Malowali pingwiny, czytali policjantom poezję", gdy "kraj niknął w chmurach gazu". Obrona parku Gezi [FRAGMENT KSIĄŻKI]
- "Bez alkoholu Duda jest strasznym nudziarzem, po alkoholu odwrotnie". Kulisy polsko-ukraińskiej dyplomacji [FRAGMENT KSIĄŻKI]