"Kiczowata estetyka bierze górę nad zdrowym rozsądkiem". Polskę opanowała trawnikoza. "To przejaw nerwicy"
Jest lato, a to oznacza, że Polacy namiętnie koszą trawniki. Dźwięki kosiarek jak co roku słychać zarówno w miastach jak i na wsiach. Często nawet co tydzień. Dla wielu z nas krótko przystrzyżona murawa jest wyrazem dbałości o porządek, a także symbolem statusu. Nie bez przyczyny Sławomir Mentzen wymienił trawnik wśród swoich obietnic. - Każdego pracującego Polaka powinno być stać na dom, grill, trawę, dwa samochody i wakacje - mówił lider Konfederacji.
Nie brakuje jednak także tych, którzy alarmują, że takie podejście do przyrody jest niedopuszczalne. "Trawnik jest chorym, burackim mitem" - pisał w swoich mediach społecznościowych prof. Łukasz Łuczaj, botanik z Uniwersytetu Rzeszowskiego, propagator kwietnych łąk i jadalnych dzikich roślin. Gdy pytam go o te słowa, bez wahania podtrzymuje swoje stanowisko. - Trawnik jest przejawem nerwicy i myślenia kompulsywnego, chęci kontroli przestrzeni. A do tego chorym, burackim mitem - powtarza. I tłumaczy, że chce poruszyć ludzi. - Im się wydaje, że mają styl. Zbudował sobie taki domek, wykasza wszystko, wszystko jest "eleganckie". Ma trawnik, tuje wokół ogrodzenia, kilka lawend od biedy przy wejściu do domu, mały stawek przykryty siatką, żeby przypadkiem ptaki tam nie wchodziły - nie kryje ironii prof. Łuczaj. I podkreśla, że musimy się pozbyć tego obsesyjnego kontrolowania natury.
To nie wszystko, co mamy dla Ciebie w TOK FM Premium. Spróbuj, posłuchaj i skorzystaj z oferty "taniej na zawsze". Wejdź tutaj, by znaleźć szczegóły >>
Wtóruje mu Witold Szwedkowski, edukator przyrodniczy, członek Stowarzyszenia Architektury Krajobrazu (SAK), działacz społeczny i autor profilu Miejska Partyzantka Ogrodnicza. Jak wskazuje, w wielu miastach koszenie odbywa się także podczas upałów i suszy.
Jego zdaniem wynika to z przyzwyczajenia i "z drobnomieszczańskiego zamiłowania do tego, żeby pokazać, że teren zieleni jest pielęgnowany". - Zwykło się mówić, że zieleń powinna być "utrzymywana". Bo społeczny odbiór zieleńca, na którym zaczynają się pojawiać rośliny spontaniczne, rośliny przychacia, czy rośliny ruderalne jest taka: "O, zachwaszczony zieleniec! Nie ma gospodarza, ktoś tutaj nie dba, a powinien!" - mówi w rozmowie z tokfm.pl.
- I chyba presja takich krzykaczy, którzy przywiązali się do takiej prowincjonalnej, lekko kiczowatej estetyki nisko przyciętego trawnika, bierze górę nad zdrowym rozsądkiem i tym wszystkim, co nam dają zieleńce - ubolewa Szwedkowski. Jak dodaje, sam nie jest zaś wcale przekonany czy "trawniczek, którego się nie da odróżnić od wykładziny jest czymś estetycznym". - Taki trawnik jest nudny, a do tego nie spełnia żadnej funkcji biocenotycznej, środowiskowej, przyrodniczej - podkreśla.
"Miasto może być dżunglą"
Aktywista zwraca bowiem uwagę, że "zieleniec to nie jest tylko formacja dekoracyjna". - To urządzenie świadczące usługi ekosystemowe. Ma nam nieco złagodzić trudności, które biorą się ze stale rosnących temperatur, z kilkudniowych fal upałów, z niskiego poziomu opadów - zaznacza Szwedkowski.
Rozmówcy tokfm.pl uważają więc, że trawa powinna być koszona jak najrzadziej, szczególnie w upalne lato. - Powinniśmy ograniczać koszenie trawy w czasie suszy, dlatego, że nisko koszone trawniki mają krótsze systemy korzeniowe. Oznacza to, że takie często koszone miejskie trawniki mają te systemy na pół metra, góra na metr i nie są w stanie pozyskiwać wody z gleby. W efekcie mamy pustynię - tłumaczy prof. Łuczaj.
Zaznacza przy tym, że w ogóle jest zdecydowanym przeciwnikiem częstego koszenia. W jego ocenie większość terenów miejskich powinna być koszona jedynie dwa razy w roku. - To jest liczba, która zapewnia estetykę wizualną. Ta trawa rzadko sięga powyżej kolan, ewentualnie tylko przed pierwszym pokosem. Utrzymuje to trawę na tyle niewysoką, że nie zasłania przejeżdżających samochodów, można w nią wejść. A zarazem takie koszenie pozwala na funkcjonowanie bardziej bioróżnorodnych zbiorowisk roślin i owadów. Bo każde koszenie powyżej jednego w roku zmniejsza liczbę gatunków, które będą mogły rosnąć w takim miejscu - wyjaśnia. Jak jednak dodaje, ważny jest też termin koszenia. - W zależności od tego czy będziemy kosić łąki pod koniec maja czy w lipcu otrzymamy inny skład gatunkowy. Więc w mieście powinniśmy kosić różnorodnie - postuluje botanik.
Jego zdaniem to kwestia naszego przestawienia się, oswojenia z bujną przyrodą. - Naprawdę miasto może być bogatą w gatunki dżunglą. Teraz nawet parki są wykaszane, grabione liście. A park powinien być swego rodzaju lasem, tylko prześwietlanym, gdzie polany są wykaszane, ale rzadko. Gdybyśmy takie parki utrzymywali przez 100 lat i jeszcze wprowadzali tam gatunki, które tam powinny być rodzime, to moglibyśmy utrzymać systemy o bogactwie parków narodowych wewnątrz miast. Tylko trzeba pewnej wiedzy, świadomości, dobrej woli - przekonuje prof. Łuczaj.
"W lasach też są kleszcze. Mamy wyciąć lasy?"
Wysoka trawa sprzyja nie tylko roślinom, ale i owadom. A tych ludzie się boją. "Chcecie hodować robactwo, komary, kleszcze" - bulwersują się miłośnicy krótko przystrzyżonego trawnika. - To jest problem - ten strach przed owadami i innymi bezkręgowcami. Bo my właśnie chcemy, żeby było więcej owadów. Obecnie ich ubywa. Przez to jest także mniej ptaków, bo nie mają pożywienia - mówi prof. Łuczaj.
Jak dodaje, pula zwolenników koszenia jest jednak bardzo duża. - I oni się z nas wyśmiewają. Trzeba uczyć ludzi roślin, tego co wyrasta na takim nieskoszonym trawniku, owadów. Teraz mamy sezon na motyle. A niektóre gatunki motyli, żerujące na trawach do zamknięcia cyklu rozwojowego, potrzebują traw w ogóle nie skoszonych - zaznacza.
A co z kleszczami? Lęk przed nimi jest przecież uzasadniony, bo wywołują choroby np. boreliozę czy kleszczowe zapalenie mózgu. Jak uważa prof. Uniwersytetu Rzeszowskiego, nie można jednak wpadać w paranoję. - Kleszcze są w całej przyrodzie, ludzie i tak jeżdżą na wycieczki pod miasto i je łapią. A w miastach wszędzie są chodniki. Jeśli ktoś się boi kleszczy, to niech chodzi chodnikiem, a nie kładzie się na trawie - stwierdza.
Zauważa także, że w zasadzie na większości trawników nikt nie leży, więc spokojnie da się je ograniczać. - Można zostawić takie miejsca rekreacyjne np. w parkach. Natomiast kleszcze były i będą. W lasach i parkach też są kleszcze, to znaczy, że mamy wyciąć lasy? - pyta retorycznie. Jego zdaniem nie ma też co ulegać "histerycznemu lobby" właścicieli psów i dostosowywać do nich terenów miejskich. - Psy i tak biegają i łapią kleszcze - mówi. Na pytanie o alergię prof. Łuczaj też reaguje nomen omen alergicznie. - To niedorzeczne. Ten problem jest przez dwa tygodnie. A być może właśnie z tego powodu, że nie ma tych alergenów w dzieciństwie, to potem ludzie te alergie łapią - mówi.
Szwedkowski podkreśla zaś, że nie ma konsensusu naukowego co do tego, czy faktycznie w wyższej trawie jest więcej kleszczy. Wskazuje jednak na możliwe rozwiązanie - koszenie tylko brzegów zieleńca. - Jakiś metr od chodnika nisko a reszta zieleńca dalej sobie może spokojnie rosnąć. Wtedy jest miejsce dla psa, żeby się spokojnie załatwił, łatwiej po nim sprzątnąć. I kleszcze nie skaczą do gardeł przechodniów - śmieje się. - Ogólnie ludzie czują się spokojniej, że ujarzmili zieleń. Bo to czasem tylko o to chodzi, o takie psychologiczne wrażenie - przekonuje.
Bezsensowne koszenie. Dlaczego nieraz widzimy sceny jak z filmów Barei?
O ile jeszcze można zrozumieć, że komuś podoba się przystrzyżony trawnik, a owady bywają uciążliwe, to ciężko pojąć, dlaczego nieraz dochodzi do tak absurdalnych sytuacji jak koszenie... piachu. Działacz Miejskiej Partyzantki Ogrodniczej wskazuje, że to wina braku elastyczności umów, które samorządy zawierają z firmami koszącymi. Jak tłumaczy, określają one liczbę koszeń w roku. Nie precyzują zaś, kiedy nie należy lub nie wolno kosić. - Liczba koszeń to forma zabezpieczenia dla firm, które ponoszą stałe koszty np. utrzymania pracowników. Stąd takie zapisy, które mówią z góry np. o 8-12 koszeniach w roku - wyjaśnia.
No, a skoro zlecono i zapłacono, to trzeba skosić. - A potem są takie bezsensowne zdarzenia jak koszenie piachu, koszenie śniegu, liści. Przez ostatnich kilka lat uzbierało się sporo takich przypadków. Jednak dyscyplina finansów publicznych uniemożliwia darowanie komuś jednej tury koszenia, bo nie można dać pieniędzy za niewykonaną pracę. Wydajemy więc pieniądze na coś, co jest niepotrzebne mieszkańcom, a często nawet szkodliwe dla zieleni - mówi Szwedkowski.
Jego zdaniem do takich absurdów doprowadza literalne trzymanie się tego, że usługa koszenia ma być koniecznie właśnie tą usługą. - Wydaje mi się, że pewnym rozwiązaniem byłaby możliwość zlecania firmie innej, równoważnej usługi związanej z pielęgnacją zieleni czy utrzymywaniem czystości - wskazuje aktywista.
Pytanie też, czy jeśli już kosić, to może jednak zostawiać trawę trochę wyższą niż na kilka centymetrów. - To, że trawy są nieraz tak nisko koszone, wręcz orane do żywej ziemi bierze się z tego, że te firmy mają takie a nie inne urządzenia - wyjaśnia. Jak tłumaczy, to kwestia w jaki sprzęt najbardziej opłaca się zainwestować. - Inaczej się kosi trawnik, które jest koszony dwa razy w roku a inaczej taki, który dziesięć. Więc zmiana sposobu koszenia to nie jest tylko zmiana gustu odbiorców usług, ale też modelu biznesowego - zaznacza Szwedkowski.
Zakazać kosiarek? Prof. Łuczaj coraz bardziej radykalny
Prof. Łuczaj postuluje nawet, żeby reaktywować kosy. - Bardzo łatwo jest wykosić mały ogród taką kosą ręczną. Szczerze, to ja bym zakazał w ogóle używania kosiarek spalinowych w miastach, żeby nie generować hałasu i zanieczyszczeń. Gdyby był taki zakaz, ludzie by się uczyli kosić, naprawdę nie byłoby problemu. Ja w tym roku używałem swojej kosiarki wokół domu przez godzinę. A resztę wykosiłem kosą ręczną - zapewnia. Przyznaje jednak, że "sam jakoś zupełnie mechanicznie poddał się wiele lat temu takiemu stylowi angielskiemu czy amerykańskiemu - wykoszonych trawników". - Nie kosiłem co tydzień, ale te 5-6 razy w roku. Odszedłem od tego 3 lata temu. Teraz zaczynam koszenie dopiero pod koniec czerwca. To jest może podejście ekstremalne, dla większości ludzi nie do przełknięcia. Ale świetnie to funkcjonuje, do tego czerwca wydepczę już miejsca po których chodzę albo gdzie rozkładam koc - mówi.
Botanik zauważa, że w ostatnich latach dochodzi także powoli do jakiejś zmiany społecznej w podejściu do koszenia. - Widzę jak się zmieniło w miastach, jak już trochę odpuszczono z tym koszeniem, jakie niesamowite efekty to stwarza. Widziałem nawet w tym roku w Anglii jak przy autostradzie pięknie kwitły złocienie i inne gatunki łąkowe. Przyroda odnosi ogromne korzyści ze zmniejszenia koszenia przestrzeni miejskich i im bardziej to widzę, tym bardziej staje się radykalny - stwierdza. Nie kryje jednak, że gorsza od "trawnikozy" jest jednak inna plaga - betonoza. - Na pewno krótko przystrzyżony trawnik z jakąś rabatą jest lepszy niż kostka brukowa, płytki czy parking - podkreśla.
Zmiany dostrzega także Szwedkowski. - Jak kilka lat temu inicjowaliśmy akcję "Ogólnopolskie wstrzymanie kosiarek" była to ciekawostka. Padało wiele pytań: "Jak to nie kosić?". Odpowiadaliśmy rzetelnie, spokojnie, że nie ma łąki bez koszenia i kosić trzeba, ale nie można tego robić przesadnie, nadmiarowo. Teraz więcej ludzi podziela tę myśl, wręcz dopomina się o to, żeby iść dalej - żeby to kiedy, ile, i jak ma przebiegać koszenie było regulowane prawnie, przynajmniej na terenach publicznych - relacjonuje. Zastrzega przy tym, że chodzi właśnie o tereny publiczne a nie miejskie. - Bo często świadomi prezydenci miast deklarują, że nie będzie nadmiarowego koszenia na terenach miejskich a spółdzielnie mieszkaniowe dalej swoje, tną i rżną... - ubolewa.
- Ale sprzeciw mieszkańców narasta. Obywatele domagają się rozwiązań racjonalnych, które rzeczywiście służą czemuś więcej niż tylko dziwnie rozumianej estetyce. Mówienie o tym przestaje być domeną tylko ekologów czy aktywistów - podsumowuje Szwedkowski w rozmowie z tokfm.pl.
-
Pan Jan tak trudnych czasów nie pamięta. "Nie ma nawet na utrzymanie rodziny"
-
Szef MSWiA: Poszukiwany Sebastian Majtczak został zatrzymany
-
Baszir z Iranu w zamknięciu spędził 113 dni. Teraz chce od Polski zadośćuczynienia
-
Skatowany we wrocławskiej izbie wytrzeźwień. "To nie pierwszy przypadek"
-
To nie był pierwszy wypadek Sebastiana Majtczaka? Są nowe informacje
- Ten sondaż to game changer? Władza w Polsce może się zmienić. Poseł wskazuje moment przełomowy
- Pierwszy błąd popełnili jeszcze "na mieście". Ekspert bezlitosny dla policji ws. śmierci w izbie wytrzeźwień
- Afera po publikacji filmu Wardęgi o youtuberach. Jest doniesienie do prokuratury
- Wybory. Tutaj karty do głosowania już czekają w długich szarych tubach. O co chodzi?
- Janusz Kowalski o wyższości polskiego makaronu nad włoskim. Ekspertka załamuje ręce