"Zwijała z ulic" polskich chłopców, by kopulowali dla III Rzeszy. Kim była Inge Viermetz?

- Młodych polskich chłopaków zwijało się z ulic. Wykonywano na nich szereg pomiarów i dopasowywano do niemieckich dziewcząt - tak Marek Łuszczyna, autor książki "Złe. Kobiety w służbie III Rzeszy" opisywał działanie "domów rozpłodowych" w III Rzeszy. Pomysłodawczynią ich tworzenia była Inge Viermetz. - Przypominała Adolfa Eichmanna - mówił gość TOK FM.
Zobacz wideo

W procesach norymberskich, prowadzonych tuż zakończeniu II wojny światowej sądowych postępowaniach karnych rozliczających zbrodniarzy III Rzeszy, na ławie oskarżonych nie usiadła ani jedna kobieta.

Jak pisze Marek Łuszczyna w książce "Złe. Kobiety w służbie III Rzeszy", w szeregi Wehrmachtu przyjęto ich aż pół miliona. Historia zazwyczaj skupiała się jedynie na okrutnych nadzorczyniach w obozach koncentracyjnych, jak chociażby uważana za najokrutniejszą strażniczkę Auschwitz-Birkenau "Piękna bestia" Irma Grese czy Hermine Braunsteiner (wśród więźniarek znana jako "Kobyła z Majdanka"), która za najmniejsze przewinienie zadeptywała swoje ofiary na śmierć. 

Łuszczyna w swojej książce - obok historii najbardziej brutalnych spośród kobiet III Rzeszy - pokazuje na te spośród funkcjonariuszek zbrodniczego systemu, które raczej pozostawały w cieniu. Ale bez nich stanęłaby hitlerowska machina wojenna.

Jedną z nich była Inge Viermetz. Była kierowniczką niemieckiej organizacji Lebensborn, która w założeniu miała stworzyć odpowiednie warunki do "odnowienia krwi niemieckiej" i "hodowli nordyckiej rasy nadludzi". Choć oficjalnie Lebensbornem zarządzali mężczyźni - założyciel Henrich Himmlera i szef organizacji  Maxa Sollmann, to faktycznie rządziła tam Inge Viermetz. - Była de facto szefową Lebensbornu. Max Sollmann był kimś chyba nieco leniwym, więc obowiązki organizacyjne spoczęły na niej - tłumaczył Marek Łuszczyna w audycji "Maciej Zakrocki przedstawia".

Wychowawczynie dokładnie instruowały, jak zajść w ciążę

Ideologia nazistowska sprowadzała kobiety praktycznie wyłącznie do roli matki, która powinna wydać na świat jak najwięcej - czystych rasowo - przyszłych żołnierzy. Jak wskazywał autor "Złych", podczas obozów Bund Deutscher Mädel (niem. Związek Niemieckich Dziewcząt) wychowawczynie wręcz zachęcały młode dziewczyny do sypiania ze swoimi kolegami. A nawet dokładnie instruowały, jak skutecznie zajść w ciążę. Fakt, iż dziewczyna zostawała potem samotną matką, nie stanowiło problemu.

- Ten, kto starał się podważać moralne prawo takiej dziewczyny do posiadania dziecka, stawał się wrogiem Rzeszy. Rzesza dawała tym młodym dziewczynom wszystko: pieniądze, mieszkanie, mentalne wsparcie przyjaciółek z BDM. Nie miało znaczenia to, że młode matki nie miały męża, bo tego zawsze można było znaleźć - tłumaczył gość TOK FM.

Inge Viermetz poszła o krok dalej. To ona była autorką pomysłu stworzenia tzw. domów rozpłodowych (nazywanych także domami kopulacyjnymi). Taki dom był przytulnie urządzoną placówką z jednym piętrem poświęconym na gabinety lekarskie, w których znajdowały się wszystkie niezbędne narzędzia potrzebne do przeprowadzania badań rasowo-biologicznych. Na ich podstawie starannie dopasowywano wybraną dziewczynę do konkretnego oficera lub podoficera SS. Jeden z takich domów znajdował się miejscowości Helenówek pod Łodzią. W przedwojennym budynku Żydowskiego Domu Sierot.

- Są makabryczne opisy tego, jak starano się stworzyć przy tym wszystkim jakąś przyjemną atmosferę, bo przecież tutaj mamy do czynienia z aktem, który wymaga jakiegoś nastroju. Tym nastrojem były  bungalowy, w których mężczyzna miał spotkać się z kobietą parę razy, by potem zostać skierowanym... do kolejnej - opisywał Marek Łuszczyna w rozmowie z Maciejem Zakrockim.

"Dostarczycielami nasienia" byli nie tylko niemieccy oficerowie, ale i Polacy. - Młodych polskich chłopaków zwijało się z ulic. Były pewne wytyczne rasowe, wedle których oni trafiali na pakę ciężarówki, a potem dokonywano bardziej  precyzyjnej selekcji. Wykonywano na nich szereg pomiarów i dopasowywano do niemieckich dziewcząt - mówił gość TOK FM.

"Wessana w struktury zła"

Nazistowski eksperyment ogromnie wpływał na psychikę młodych ludzi, co często kończyło się samobójstwami. Odpowiedzialność za to cierpienie spoczywała na Inge Viermetz, która, jak określił to Marek Łuszczyna, sama została "wessana w struktury zła". 

- Miała męża, który ją bił. Na początku nawet nie chciała zapisać się do nazistowskiej partii. Chciała pracować w opiece społecznej, ale koleżanki powiedziały: "Jeżeli chcesz pracować w strukturach państwowych, musisz zapisać się do NSDAP". No to się zapisała i właściwie w ciągu dwóch-trzech lat stanęła na czele Lebensbornu. To kobieta, która potrafiła być niezwykłą organizatorką, a w swoich - podejmowanych na zimno - decyzjach, przypominała Adolfa Eichmanna - porównał Marek Łuszczyna w rozmowie w TOK FM.

TOK FM PREMIUM