Dziki klan biega po Gdyni. "Zachować spokój, omijać szerokim łukiem"

Wielkie stado dzików można spotkać w Gdyni. I choć mieszkańcy miasta są do widoku tych zwierząt już przyzwyczajeni, to obrazek bardzo licznej dzikiej rodzinki jednak robi wrażenie. - Trzeba przede wszystkim zachować spokój - radzi przedstawiciel miejskiego Ekopatrolu.
Zobacz wideo

Spacer po Gdyni może być ostatnio wyjątkowo emocjonujący. Zdarza się bowiem - i to wcale nierzadko - że na spotkanie spacerującym wyjdzie dzika rodzinka. Są wielkie lochy, rozbiegane przelatki i pasiaste warchlaki. 

- Czasem widać 25 dzików, czasem 20 lub 15. To się zmienia - mówi Leonard Wawrzyniak z Ekopatrolu Straży Miejskiej w Gdyni. - Dziki mają tendencję, że często łączą się w stada. Kilka loch wychowuje wspólnie potomstwo. A zatem sytuacja, że raz stado jest większe, a raz mniejsze, to naturalna sprawa - tłumaczy.

Dziki na osiedlu w GdyniDziki na osiedlu w Gdyni Leonard Wawrzyniak z Ekopatrolu Straży Miejskiej w Gdyni

"Obejść szerokim łukiem"

Widok jednego czy nawet kilku dzików na gdynianach wrażenia już nie robi. W mieście mówi się nawet, że jeśli ktoś robi zdjęcia tym zwierzętom, to najprawdopodobniej jest to zaskoczony turysta. Jednak sytuacja, w której zza rogu wybiega 20 zwierząt może wzbudzić niepokój nawet wśród "lokalsów".

Co robić? Jak mówi nasz rozmówca - przede wszystkim zachować spokój. - Dziki atakują tylko w sytuacji, kiedy są zagrożone - przekonuje Wawrzyniak. - Wystarczy zatrzymać się i pozwolić tym zwierzętom spokojnie przejść. Jeżeli mamy psa, trzeba go pilnować, żeby nie szczekał i oczywiście trzymać go na smyczy. Najczęstszą przyczyną zachowań agresywnych dzików są właśnie luźno biegające psy, które atakują te dziki. Szczególnie jeżeli jest to locha z młodymi, to wiadomo, że broni ona młodych i wtedy może być agresywna - wyjaśnia strażnik.

Jak rozpoznać, że nasza obecność dzika prowokuje? - Dziki ostrzegają. Wydają z siebie takie "huczenie". Mają nastroszone uszy i jeżeli widzimy, że taki dzik na nas patrzy albo gwałtownie podbiega, to wtedy trzeba z całą pewnością ustąpić i odejść. Ale powtarzam, jeżeli widzimy dziki, warto po prostu obejść szerokim łukiem, nie prowokować i nic na pewno nam się nie stanie - zapewnia nasz rozmówca.

Niebezpieczne sytuacje najczęściej z winy człowieka

Gdyńskie dziki można spotkać na każdym kroku. W mediach społecznościowych regularnie pojawiają się filmy i zdjęcia zwierząt widywanych nie tylko na leśnych ścieżkach, ale też na skwerach, parkingach i w okolicy bloków mieszkalnych. Najwięcej wyświetleń mają przypadki dziczych spacerów po ulicach i przejściach dla pieszych w centrum miasta - takie też się zdarzają. Zgłoszenia dotyczące ich obecności Straż Miejska otrzymuje niemal codziennie.

- Nawet przed chwilą wróciłem ze zgłoszenia, gdzie dziki leżały przy klatce schodowej i mężczyzna bał się wyjść z bloku. Jednak gdy przyjechałem na miejsce, dzików już nie było - śmieje się nasz rozmówca. - One sobie pośpią, pochodzą, trawę poskubią i po prostu żyją własnym życiem - dodaje. Przyznaje jednak, że są sytuacje, w których nawet strażnicy łapią się za głowy.

- Ostatnio w Redłowie mężczyzna z rocznym dzieckiem robił sobie zdjęcia i dziecko głaskało dzika po pyszczku - kręci głową strażnik. - Było to, delikatnie mówiąc, bardzo nieodpowiedzialne. Mogło się skończyć różnie. Dzik mógł się czegoś przestraszyć i zaatakować. Mógł nawet odgryźć rękę takiego małego dziecka. To w końcu dzikie zwierzęta - ostrzega.

Trzeba się przyzwyczaić

Dziki wchodzą do miasta głównie z powodu smakołyków, które mogą znaleźć przy śmietnikach i domkach dla kotów. Zdarza się też, że są specjalnie dokarmiane przez mieszkańców.

- One się już tutaj zaaklimatyzowały - nie ma wątpliwości Wawrzyniak. - Szczególnie dla tych dzików, które urodziły się w okolicy, miasto jest naturalnym środowiskiem. Nawet jeżeli byśmy je odławiali i wywozili do lasu, to i tak wrócą do miasta, bo wiedzą, jak się tutaj odnaleźć - podsumowuje.

TOK FM PREMIUM