"Tureckie miasta wyglądają jak labirynty śmierci". Krajobraz po trzęsieniu "wygląda dużo gorzej niż w TV"

Iskenderun nazwałbym dzisiaj labiryntem śmierci, bo każda uliczka tam to jakiś rodzaj zagrożenia. Albo ta droga przestaje istnieć, albo jest zalana, albo stoją tam przewrócone wraki pojazdów - tak o sytuacji na terenach dotkniętych trzęsieniem ziemi mówił w TOK FM Miłosz Wieczorek, polski dziennikarz mieszkający w Turcji.
Zobacz wideo

W poniedziałek Turcję i Syrię nawiedziły trzęsienia ziemi, które spowodowały ogromne zniszczenia na kilkusetkilometrowym odcinku - od syryjskiego miasta Hama do tureckiego Diyarbakir. Według ostatnich danych liczba ofiar śmiertelnych kataklizmu wzrosła do 24 tys. osób.

O sytuacji, jaka panuje w miastach dotkniętych tragedią, opowiedział w TOK FM Miłosz Wieczorek, polski dziennikarz mieszkający w Turcji. Przyznał, że w rzeczywistości wszystko wygląda dużo gorzej niż w mediach społecznościowych czy telewizji, "w których nie widać ogromu tragedii i zniszczeń". Zwrócił też uwagę, że do wielu miejsc nie udaje się dotrzeć. - Iskenderun nazwałbym dzisiaj labiryntem śmierci, bo każda uliczka tam to jakiś rodzaj zagrożenia. Albo ta ulica przestaje istnieć, albo jest zalana, albo stoją tam przewrócone wraki pojazdów. Wcześniej byliśmy w Kahramanmaras, tam też to wygląda źle – opowiadał w rozmowie z Mikołajem Lizutem.

I podkreślił, że w tureckich miastach dotkniętych klęską brakuje wszystkiego. - Ludzie od kilku dni nie mają prądu, żywności, wody, ogrzewania. W zasadzie w żadnym z tych dużych miast nikt nie jest w stanie wrócić do siebie (do domu - przyp. red.) - ubolewał gość TOK FM. 

Wieczorek stwierdził, że gdy pyta Turków, czego im potrzeba, odpowiadają: "pampersów, butów, ubrań i kurtek dla dzieci". - To wszystko dostarczamy, jak tylko możemy, w miejsca najbardziej zniszczone. Kupujemy to z pieniędzy od darczyńców. Ludzie są wdzięczni. Biorą tylko tyle, ile potrzebują - zaznaczył i dodał, że potrzebne są też chociażby rzeczy, które pozwolą się ogrzać. - Koce, ciepłe ubrania i buty, skarpety, bo to jest bardzo limitowane. Przyjeżdżają samochody i dostają po jednej sztuce - opowiadał Wieczorek. 

Gość TOK FM zaznaczył, że każda pomoc jest ważna, bo trzeba mieć świadomość, "że nikt w miastach dotkniętych tragedią nie może wrócić do swoich domów". - Te domy zostaną zburzone. Nie mają prawa powrotu do swoich mieszkań. Rozmawiałem z ludźmi, którzy nigdy już nie zobaczą swoich domów od środka - dodał. 

Pomocy rządowej nie widać. Czy więc tureckie państwo zawodzi? - Turcy mówią, że wszystko odbyło się za późno. Teraz widać więcej tych pojazdów służb. One docierają z opóźnieniem. Na przykład dopiero dziś podjęto decyzję o wysłaniu wojska do walki ze złodziejami, którzy okradają sklepy, ludzi i mieszkania. Niestety w tych miastach, które wyglądają jak po wojnie, jest to teraz na porządku dziennym - ubolewał dziennikarz. 

"To była najgorsza noc mojego życia. Blok chodził w lewo w prawo"

Gość TOK FM opowiedział też o swoim doświadczeniu trzęsienia, które - mimo że epicentrum oddalone było o 300 km od jego miejscowości - było dla niego odczuwalne. - To była najgorsza noc mojego życia. Blok chodził w lewo w prawo. Obudziliśmy się i czuliśmy, jakbyśmy byli na jakiejś łódce na morzu albo na łóżku wodnym. Ledwo udawało się ustać na nogach, żeby ubrać się, zabrać dokumenty i przeczekać te 1,5-2 minuty trzęsienia. Myśleliśmy, że to już jest koniec, że w każdej sekundzie te 9 pięter nad nami zawali się na nas - wspominał.

Dziennikarz w sobotę jedzie do Basni, gdzie pracują polscy ratownicy z grupy Huzar. - Już z nimi rozmawiałem, pisałem, czego potrzebują. I dostaliśmy listę sprzętu, którego im brakuje, bo niestety powiedzieli, że są odcięci od jakiejkolwiek pomocy. Tam nie dociera na razie nikt - mówił na antenie TOK FM.

TOK FM PREMIUM