Agresja, tylko czyja? Czeczeni, oskarżeni o napaść na pograniczników, sami też skarżą się na przemoc

Trzej Czeczeni oskarżeni o to, że na początku kwietnia nad ranem zaatakowali funkcjonariuszy Straży Granicznej i im grozili, nie przyznają się do winy. Z ich zeznań wyłania się zupełnie inny obraz zdarzeń - taki, że to oni padli ofiarą przemocy. Jak było? - rozstrzygnie sąd.

Przed sądem w Białej Podlaskiej ruszył w środę proces w sprawie wydarzeń z 6 kwietnia w Ośrodku dla Cudzoziemców w Białej Podlaskiej. Oskarżeni to ojciec i jego dwaj dwudziestokilkuletni synowie.

W ośrodku przebywali od kilku miesięcy. Razem z żoną i 8-letnią córką głównego oskarżonego. Nad ranem 6 kwietnia obudziły ich krzyki i wołanie o pomoc. Nie kryją, że zaczęli mocno uderzać w drzwi, by móc wyjść na korytarz i zobaczyć, kto potrzebuje wsparcia. Drzwi od ich pokoju były jednak zamknięte. Z zeznań oskarżonych wynika, że gdy usłyszeli krzyki, wróciły wspomnienia z Czeczenii, gdzie byli wcześniej torturowani i prześladowani. To było - jak mówią - jedną z przyczyn tego, że koniecznie chcieli wyjść na zewnątrz.

Ani ojciec, ani synowie nie wiedzieli, że w drugim końcu budynku trwa deportacja kobiety z dwojgiem małych dzieci. Jak tłumaczyli przed sądem, na ich pytanie "co się tam dzieje?" nikt nie reagował. Nie usłyszeli od strażników granicznych słów "Nic się nie dzieje, jest deportacja". Dopiero, gdy powiedzieli, że wzywają policję, drzwi miały zostać raptownie otwarte, a do ich pokoju wpuszczono gaz.

Agresja, agresja i jeszcze raz agresja. Tylko czyja?

Czeczeni zeznawali, że zostali skuci kajdankami i powaleni na ziemię. Mieli być m.in. kopani po głowie; jednemu z synów pogranicznicy zdjęli skórzany pasek i - jak wynika z zeznań - bili go tym paskiem po kolanach. Co ważne, ciosy padały w miejscu, gdzie nie było kamer monitoringu. Potem oskarżeni trafili do izolatki.

Z wyjaśnień ojca wynika, że gdy prosił o zdjęcie kajdanek, bo zaczęły mu od nich sinieć ręce, jeden z funkcjonariuszy śmiejąc się w twarz pomachał mu przed oczami kluczykiem do kajdanek. Jednemu z synów pogranicznik miał stanąć całym ciężarem ciała na gołej stopie. Inny miał zranione ucho. Jak relacjonują: gdy do ich pokoju wpuszczono gaz, młodszy z mężczyzn nie mógł złapać oddechu, dusił się. Zaczął się modlić, bo był pewien, że to już koniec.

Dowodem w sprawie są nagrania z monitoringu z ośrodka dla cudzoziemców - sąd nie zdążył ich jednak na pierwszej rozprawie obejrzeć. Nie przesłuchano także żadnego z funkcjonariuszy Straży Granicznej, którzy w tej sprawie mają status pokrzywdzonych (a niektórzy występują również jako oskarżyciele posiłkowi). Sądowi zabrakło na to czasu.

"Traktują nas jak zwierzęta. Pomóżcie"

Udało się natomiast przesłuchać psycholog Marię Książak, która na co dzień pomaga cudzoziemcom, jest też ekspertką Krajowego Mechanizmu Prewencji Tortur przy Rzeczniku Praw Obywatelskich. Jej numer telefonu jest numerem interwencyjnym, dlatego był Czeczenom znany.

5 kwietnia - jeszcze przed zdarzeniem - pani Maria dostała od czeczeńskiej rodziny SMS. Że do ośrodka przyjechał OMON (rosyjska jednostka sił specjalnych), że wszyscy są uzbrojeni i grożą cudzoziemcom, że ich pobiją. - Nie wiemy już co robić. Traktują nas tu jak zwierzęta. Pomóżcie, proszę - napisali cudzoziemcy po rosyjsku do pani Marii, psycholog. Dziś już wiemy, że OMONem nazwali oddział specjalny Straży Granicznej (który rzeczywiście, w pełni uzbrojony, pojawił się wtedy w ośrodku).

Zeznania przed sądem składała też pani Madina, matka i żona oskarżonych. Podkreśliła, że w chwili wpuszczenia do pokoju gazu ojciec zdołał krzyknąć do synów, by nie stawiali oporu, bo to Straż Graniczna. Kobieta zeznała też, że przez kilka godzin nie widziała bliskich (byli zamknięci w izolatce). Widziała tylko krew na korytarzu, była roztrzęsiona, miała problemy z sercem. Gdy przyjechało pogotowie (wezwane telefonicznie przez Marię Książak), chciano zabrać panią Madinę do szpitala. Nie zgodziła się, bo nie chciała pozostawić samej swej 8-letniej córki.

Emocje w trakcie procesu

Główny oskarżony, ojciec, momentami ze łzami w oczach opowiadał, jak - jego zdaniem - przebiegało całej zajście. Pod koniec ponad pięciogodzinnej rozprawy musiał opuścić salę, bo gorzej się poczuł. Jednocześnie wszyscy trzej delikatnym uśmiechem zareagowali na zarzuty, które z aktu oskarżenia odczytywał im prokurator (m.in. groźby karalne wobec funkcjonariuszy) - nie dowierzali, że ktoś mógł ich o coś takiego oskarżyć.

Sami funkcjonariusze w trakcie zeznań oskarżonych po cichu wymieniali się uwagami, momentami można było mieć wrażenie, że ironizują. Po skończonej rozprawie nie chcieli z nami rozmawiać. Nie odpowiedzieli na pytanie, czy rzeczywiście czują się pokrzywdzeni. Bardzo szybko opuścili budynek sądu. Kolejna rozprawa - 15 stycznia. Wtedy mają zeznawać funkcjonariusze Straży Granicznej.

O całej sprawie pisaliśmy już wcześniej

Wypowiadał się o niej również Rzecznik Praw Obywatelskich i prawnicy na co dzień pomagający cudzoziemcom. Zgodnie twierdzili, że to funkcjonariusze nadużyli swoich uprawnień. Przedstawiciele biura RPO przeanalizowali zapis z kamer w ośrodka w Białej Podlaskiej, na którym wyraźnie widać, że od początku interwencji to Straż Graniczna blokowała drzwi do pokoi cudzoziemców, uniemożliwiając im wyjście na korytarz. Czeczeni sami nie wydostali się na zewnątrz – to funkcjonariusze, na polecenie przełożonego, otworzyli w końcu drzwi.

"W ocenie Rzecznika dwaj mężczyźni, którzy po otwarciu drzwi pojawiają się w nich jako pierwsi, nie atakują ani nie próbują uderzyć stojących przy drzwiach funkcjonariuszy. W stosunku do obydwu zostaje zastosowany przymus bezpośredni – siła fizyczna. Dopiero po użyciu siły fizycznej wobec dwóch cudzoziemców następuje gwałtowna reakcja trzeciego z mężczyzn. Również on zostaje obezwładniony przez funkcjonariuszy" - czytamy w komunikacie RPO.

Były też rozbieżności dotyczące użycia gazu: kiedy dokładnie, wobec kogo, a nawet ile razy go użyto. RPO zwracał również uwagę, że jeden z funkcjonariuszy – co też widać na nagraniu - stanął obiema nogami, całym ciężarem ciała na gołej stopie jednego z leżących na ziemi mężczyzn. Pracownicy RPO od początku twierdzili, że prokuratura powinna zbadać również wątek związany z przekroczeniem uprawnień przez funkcjonariuszy. To śledztwo zostało jednak umorzone, przyjdzie nam zatem czekać na wyrok sądu w opisanej przez nas sprawie.

TOK FM PREMIUM